dawno nie pisałam. nie znaczy to, że nic mnie nie wnerwia.
wnerwiają mnie starzy znajomi.
wnerwiają mnie swoimi słitaśnymi fotkami ze ślubu, usg, fotkami "słoneczka" na nocniku, na kocyku, u mamusi, u tatusia ...
wnerwiają mnie ich "cenne" super rady na temat rozmów kwalifikacyjnych, na które to chodzę coraz częściej. otóż, mam się nie malować, ubrać "normalnie", wyjąć kolczyki ... kurna i co jeszcze? zrobić ewentualnemu pracodawcy masaż stóp?! błagam, przecież nie będę udawać kogoś kim nie jestem! wiadomo, nie chodzę na rozmowy w ekstrawaganckich ciuchach, ale rzeczach bardziej eleganckich z elementami mojego stylu.
kumpel daje mi rady jak mam się ubierać, a dopiero co tłukł death metal w garażu ubrany na czarno z długimi piórami. dosłownie z rok temu! i co się stało? nie mam pojęcia. to chyba z nudów. ożenił się z dzieciatą dziewczyną, z którą wg. mnie krótko się znają, już czekają na dziecko, remontują dom ... co, do cholery ja się pytam!? w rok taka zmiana? i takie tempo! a może to parcie na rodzinę facetów też łapie? a może to kolejna jakaś akcja buntownicza? naprawdę nie rozumiem ...
inna kumpela będzie się hajtać. przyszły mąż - ateista, ale będzie ślub kościelny, bo ona chce, bo tak była wychowana. Tylko że taka z niej katoliczka jak z koziej dupy trąbka. i ja się znowu pytam, po cholerę ci to? i znowu nie dostaję satysfakcjonującej odpowiedzi.
do diabła z ludźmi, którzy robią coś w życiu "bo wypada", "bo już czas", "bo taka jest kolej rzeczy". ooo nie, nie kupuję tego.
swoją drogą, ciekawe, czy na łożu śmierci też umrą, bo tak wypada i trzeba ... bo ja nawet półżywa będę walczyć, że wcale nie trzeba. umrę kiedy będę miała na to ochotę. kropka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz